wtorek, 14 lipca 2015

Alpejski rollercoaster

W tym roku po lekturze książki "100 przełęczy alpejskich na motocyklu" decyzja została podjęta błyskawicznie: Jedziemy w Alpy!

Dzień pierwszy. Wyjazd

Wyjechałem z Łodzi dopiero o godzinie 13.00.  Od rano padało. Myślałem nawet o przełożeniu wyjazdu na dzień następny. Jednak wypogodziło się i startuję. Cel z uwagi na godzinę to czeski Mikulov. Nieopodal jest pole namiotowe no i trzy dobrze zaopatrzone markety ;). Dotarłem tam około o 18.00, a że dobrze szło postanowiłem jechać dalej w kierunku upragnionych przełęczy. W ciemnościach docieram do miejscowości Hinterberg. Przejechane 767 km. Camping 12 euro a zimne "pifko" od włąścicielki gratis.




Dzień drugi. Pierwsze przełęcze

Startuję po spakowaniu namiotu przed godziną 10. Przede mną Flattnizer Hohe na początek, później Hochrindl Almenstrasse,
Turracher hóhenstrasse,

Radstadter Tauernpass
i na koniec dnia Katchbergpass
Campingów jak na lekarstwo. Przed Kitzbuchel znajduję w końcu camp Michelnhof. Zdecydowanie nie polecam. Kasują mnie za 19,50 euro i do tego prysznic na wydział czyli żetonik za jeden euro. Jednak po całodniowym upale i obawie, że nic nie znajdę zostaję. W nocy zaczyna się burza, na szczęście namiot dobrze osadzony więc do rana przetrwałem bez przygód. Dopisane 448km.

Dzień trzeci. 

 Pogoda od rana nie rozpieszcza. Wiadomo że będzie lać. Tylko kwestia czasu. Tym bardziej, że cena kampingu nie zachęca do pozostania na kolejną noc. Pierwsza przełęcz to Pass Thurn. Z chmury na niebie zaczyna się zapowiedź tego co dopiero ma być w dalszej części dnia. Mimo tego, jest to przełęcz drogą krajową jest kilka wartych do zatrzymania.
W miejscowości Mittersill skręcam na płatną przełęcz Gerlospass. Koszt 5 euro. Z góry przepiękny widok na sztuczne jezioro Durlassboden gdzie po zjechaniu cykam kolejną fotę

Docieram do miejscowości Zell a Ziller i kieruję się do jednej z najciekawszych jak dla mnie przełęczy czyli Zillertaler Hohenstrasse. Absolutnie jedna z topwych przełęczy. Główna trudność pokonania jej polega na tym że jest ona bardzo wąską i trzeba się mijać z nadjeżdzającymi samochodami. Niestety deszcz przechodzi w ulewę a do tego dochodzi mgła. Widoki w zasadzie nijakie. Jedno wiem, że na pewno będę musiał na nią wrócić przy normalnej pogodzie.

Z uwagi na fatalne warunki po zjechaniu do Hippach kieruję się znowu do Zell a Ziller gdzie ląduję na miejscowym kampingu za 15euro, jedynym na którym jest darmowe wifi. Doszło tylko 158km tego dnia.

Dzień czwarty. Jeszcze w Austrii
Po spakowaniu się kieruję w kierunku Insbruku na przełęcz Kuhtaisattel. Niestety po dojechaniu do Kematen okazuje się, że przejazd przełęczą jest zamknięty z uwagi na remont drogi. Po dotankowaniu kieruję się do Imst na przełęcz Hahntennjoch, następnie do Steeg i na koniec Faschinajoch na trasie, której znajduje się miejscowość Sonntag. Dość przypadkowo  (z uwagi na kolejny zamknięty odcinek drogi) trafiam na na pole namiotowe w miejscowości Raggal. Zdecydowanie najfajniejszy camp z całej wyprawy. Oprócz, tego że jajtańszy (10 euro) to prowadzi je przemiłe małżeństwo. Na polu do dyspozycji aneks kuchenny i miejsce gdzie można zjeść przygotowane posiłki no i przepiękne widoki w każdą stronę. Doszło 251 km


Dzień piąty. W kierunku pizzy
Ponieważ noc była sucha dosyć wcześnie się zawijam i ruszam w kierunku południa chcąc zahaczyć jeszcze kilka przełęczy po austriackiej stronie Alp. Na początek Brandnertal na południe od miejscowości Bludenz. Nie do końca jest to przełęcz bo do jechaniu na szczyt trzeba wrócić tą samą drogą. Na pewno jednak warto. Szczególnie górna część odcinka nie pozwala się rozpędzić bo... trzeba się zatrzymywać i jak nie fotografować to chociaż na chwilę cieszyć się pięknymi krajobrazami. Dla mnie jedna z czterech najciekawszych,



Po zjeździe na dół kieruję się na wschód w kieunku płatnej Silvretta-Hochalpenstrasse (12 euro). Od początku trasy po przekroczeniu bramki można delektować się zarówno widokami jaki wirażami, których w sumie jest 33. 


Na szczycie przełęczy zachwyca jezioro Silvrettasee i jego kolor. Ponadto możemy podziwiwiać szczyt Piz Buin, z którym związana jest legenda o w powstaniu marki kosmetyków

Jednocześnie jest to też miejsce spotkań motocyklistów. Dominują oczywiście rejestracje niemieckie i austriackie ale jedna perełka się trafiła.

Na pewno warto zapłacić i przejechać tą przełęcz. Po zjechaniu w dół chcę jeszcze zaliczyć jeszcze jeden "ślepy" odcinek, a mianowicie Kaunertaler Gletscherstrasse. Od miejscowości Prutz niedaleko granicy włoskiej zaczyna się dojazd do tej  płatnej "przełęczy" (13 euro). Przełęcz można podzielić na dwa odcinki jak dla mnie. Najpierw jedziemy w dużej części wzdłuż jednej strony jeziora a z drugiej opadających skał.
 Po przejechaniu tego odcinka zaczyna się prawdziwa wspinaczka wzdłuż 29 wiaraży, który doprowadzi nas aż na sam szczyt położony na wysokości 2750 m n.p.m. 


Niesamowita sprawa, że na taką wysokość możemy dojechać na dwóch kołach. Na nasze skromne Rysy jedynie z buta. Różnica za którą warto zapłacić. Wg mnie ten odcinek choć chyba mało znany jest absolutną topką na głowie bijąc przereklamowany Grossglockner (ale o nim później).
Po zjechaniu na dół kieruje się w stronę miejscowości Lana we Włoszech zaliczając jeszcze "po drodze" Reschenpass łączącą Austrię z Włochami ze słynnym zatopionym kościołem.
Po dotarciu na miejsce postanawiam założyć bazę na dwie nocy, żeby następnego dnia bez dodatkowego obciążenia przejechać włoskie przełecze. Tego dnia dopisane 378km.
Dzień szósty. Ósemka Sella
Po wczesnej pobudce (słoneczko zaczęło operować około 7) nie tracąc czasu kieruje się we włoskie Dolomity zaliczając przez cały dzień w sumie rekordowo dziesięć przełęczy. Widoki znowu zapierające dech. Trasy urozmaicone, wąwozy wzdłuż skał, wspinaczki po winklach i leśiste odcinki.


Po przeejechaniu 315 km wracam do mojej bazy by następnego dnia powrócić do Austrii. Kosztów dwóch noclegów we Włoszech 30 euro!!! Ale był basen... z którego nie skorzystałem.

Dzień siódmy. Dwukrotnie w Austrii i raz w Słowenii
 Powrót do Austrii zaplanowałem przełęczą Penser Joch, która zaczyna się w miejscowości Bolzano a dochodzi do miejscowości Sterzing.

Granicę austriacko-włoską przekraczam przełęczą Staller Sattel, na której obowiązuje ruch wahadłowy z uwagi na wąski odcinek pierwszej części trasy. Od strony włoskiej ruch odbywa się między trzydziestą a czterdziestą piątą minutą każdej godziny.
Przed dojazdem do sygnalizatora znajduje się jezioro Antholzer See

W Austrii kieruję się na trójsztyk łączacy ją ze Słowenią i Włochami, aby dotrzeć do przełęczy Wurzenpass. Przełęcz ta łączy Austrię ze Słowenią. Niestety trudno na nią trafić. Na autostradzie nie ma oznaczeń. Być może dlatego że większość ruchu odbywa się płatnym tunelem a przełęcz pozostaje w zasadzie wyłącznie dla motocyklistów co oczywiście ma swoje plusy. Po dotarciu do Kranjskiej Góry wracam jeszcze raz tą samą przełęczą do Austrii w poszukiwaniu jakiegoś campu.


Docieram do campingu Schluga położonym nad jeziorem niedaleko miejscowości Hermagor. Koszt 12,95 euro. Doszło 442km
Dzień ósmy. Grossglockner i powrót do domu
Po przejrzeniu mapy stwierdzam, że w Austrii to już nie mam czego szukać. Postanawiam wracać do kraju zaliczając jeszcze trzy przełęcze z tą najbardziej znaną czyli Grossglockner Hochalpenstrassse. Wcześniej przejeżdzam ostatnie dwie przełęcze łączące Austrię z Włochami czyli Nassfeldpass-Passo Pramolo oraz Plockenpass- Passo Di monte Croce.
Na sam Grossglockner docieram około godziny 13.00 po opłaceniu bramki (25 euro). Uważam, że sama droga mocno przereklamowana no ale być w Austrii i tam nie dotrzeć... to tak jak z tym papieżem w Rzymie. Na pewno lepiej przejechać za te same opisane dwie wcześniej przełęcze.

Po krótkim posiłku i kawie na wysokości prawie 2000m npm obieram sobie za cel czeski Mikulov
Do Mikulova docieram około 21.00. Stwierdzam, że rozstawiając namiot i rano go zwijając nie ma sensu tracić czasu i kasy więc dzida do kraju. Tylko jeszcze przystanek w markecie na drobne zakupy (ciemny kozel i lentilki) i ruszam do D1 w kierunku Polski. Przed godziną drugą w nocy docieram do domu. W sumie tego dnia przejechałem 1250 km. Absolutny mój rekord. Poprzedni 1190km
Podsumowanie
W sumie przez osiem dni przejechałem 4009 km. Zatankowane paliwo 220 litrów.
Ogólny koszt paliwa 1281zł. 
Średnie spalanie 5,37 l/100km
Średni koszt przejechanego km: 0.29zł
Średni koszt noclegu za mnie, motocykl i namiot: 14,14 euro.
Tyle suche statystyki. To co widziałem i przejechałem nie da się przeliczyć. Wspomnienia pozostaną  na zawsze w głowie i na fotografiach.


piątek, 8 sierpnia 2014

Dzień piąty. Powrót do kraju

Po wczorajszej kolizji postanowiliśmy, że ja z Adasiem wracamy do kraju, a Mudlun z Matrixem kontynują podróż. Tego dnia przez prawie 10 godzin przejechaliśmy ledwie 546km zatrzymując się na nocleg przed Debreczynem. Jakość dróg w Rumunii jest fatalna z nielicznymi wyjątkami. Na tym poście kończę opis z tej przedwcześnie zakończonej wyprawy.  Teraz trzeba siebie i motór poskładać do kupy.

Dzień czwarty. Wąwóz Bicaz i kraksa

W zachmurzonym słońcu ruszamy w kierunku kolejnego wąwozu. Za miejscowością Bicaz robi się naprawdę gorąco. Droga mimo że oznaczona kolorem żółtym w bardzo dobrej jakości. Winkle i przecudne widoki. Wjazd do wąwozu bardzo podobny do Dades w Maroku.  Co chwila zatrzymujemy się i robimy fotodokumentacje.
Następnie za cel obieramy sobie Bran - jeden z zamków zaliczanych do siedzib Drakuli.
Niestety przed miejscowością Brasow dochodzi do kolizji. Facet zawracał na ciągłej linii na drodze szybkiego ruchu. Nie wiem co myślał... że może zdąży. Nie mógł nie widzieć grupy motocyklistów przy dobrej widoczności. Robiąc manewr na chwilę zatrzymał się.  Zwolniłem i już myślałem że jakoś go minę przy poboczu wtedy "poprawił" i wylądowałem w rowie. Dalsze procedury jak u nas... policja karaetka itd.
Po wszystkim zatrzymaliśmy sie w pobliskim motelu. Cena 50 lei za pokój z klimatyzacją. Do zamku Drakuli zabrakło 40 km...

środa, 6 sierpnia 2014

Dzień trzeci. Przełęcz Prislop

Tego dnia głownym nasz cel to tytułowa przełęcz. Uzupełniamy zapasy w Kauflandzie i ruszamy w drogę.  Przełęcz wznosi do 1700 m n.p.m. Widoki cudowne ale droga mimo, że krajowa to jest w fatalnym stanie. Można ją porownać do tych w TPN.  Moje wiadro daje radę ale część ekipy przechodzi pierwszy kryzys. Pod koniec trasy łapie nas jeszcze ulewa. Do Bicaz tego dnia nie docieramy.  Zabrakło 20 km. Śpimy w domkach nad czerwonym jeziorkiem w miejscowości Hangu po 20 lei od łeba ,). Prysznic wspólny no i do tego dwa " narciarskie stsnowiska". Przy kolacji towarzyszy nam miejscowy kotek, który szczególnie upodobał sobie mój kask. Chyba będzie w nim w nocy spał. Doszło 308km. 

Dzień drugi. Kierunek Rumunia

Wstaliśmy tradycyjnie wcześnie.  Szybkie śniadanie i w drogę bo do przejechania trzy kraje. Jedziemy przez Słowację, Węgry i docieramy do granicy rumuńskiej.  Po drodze trochę postraszył nasz deszczyk w Koszycach. Temperatura powietrza rośnie więc na stacji węgerskiej zaczynamy się przebierać popijając expresso z naparstka. W Rumunii czas biegnie inaczej (różnica wynosi godzinę). Około 20 docieramy do Sapanty na wesoły cmentarz. Nieopodal znajdujemy przytulny pensjonat. Dwa pokoje po 25 euro ze śniadaniem. Okazuje się jednak że w całym mieście nie ma wody. Ma być... za trzy godziny. Ostatecznie była dopiero rano. W ramach rekompensaty właściciel częstuje nas palinką własnej produkcji. W rewnżu dostaje lufkę adasiowej pigwówki. Po sutej kolacji złożonej z lecza i śląskiej kiełbasy zakupionej w slowackim lidlu  kładziemy się spać. Przejechane tego dnia 460 km.

Dzień pierwszy. Ostatnia noc na polskiej stronie.

Pierwszy dzień wyprawy to dojazd do granicy słowackiej. Wybór padł na Sromowce Niżne w Pieninach. Tam też mieliśmy się wszyscy spotkać. Matrix z Mudlunką był już u mnie o 10.00. Po wyjątkowo wczesnym obiedzie ruszyliśmy w żar na spotkanie z przygodą. W Krakowie nastąpiło załamanie pogody i trzeba było się przebrać w ciuszki na deszcz. Lało mocniej lub bardzo mocno do samego Nowego Targu. O 19.00 dotarliśmy na miejsce gdzie Adam z Wrocławia dojechał dosłownie 10 minut wcześniej (co za synchronizacja). Pole namiotowe zalało więc po krótkich negocjacjach wzięliśmy pokój trzyosobowy (!) po 35 zeta a motory wyladowały w garażu. Pifko i spać

piątek, 1 sierpnia 2014

ŚLADAMI DRAKULI

Jak co roku również i w tym przyszedł czas na kolejną wakacyjną przygodę na motocyklu. Tym razem wybieramy się z Matrixem do Rumunii z zamiarem przejechania dwóch legendarnych tras: Transforgarskiej i Transalpiny. W tym roku nasz skład powiększył się o Mudlunkę i Adama i kolejne dwie hondy. Plan jak co roku pewnie wielokrotnie ulegnie modyfikacjom ale piersze dni mają wyglądać tak:
Wyświetl większą mapę Zachęcamy do śledzenia naszej relacji. W miarę możliwości będziemy czynili to na bieżąco. Swoją wersję wydarzeń Matrix będzie publikował TU