poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Dzień czternasty. Walencja i El Saler.
Rano ruszamy na zwiedzanie Cordoby. Alcazar, stare miasto i już o 13 jestes znowu w siodłach. Plan to dotrzeć do Walencji. Po dotarciu okazuje ponownie że pole, które powinno być rzecz jasna nie ma. Powolutku tego wszystkiego zaczynam mieć dosyć. Matrix zagaduje dwóch Francuzów i dają nam namiary na pole pod Walencją. Jedziemy na czuja bo oczywiście znaków albo brak albo prowadzą donikąd. W końcu docieramy. Pole bagatela 27 euro. Tradycyjnie kartą płacić nie nie można. W mieście podobno jest bankomat. No jest, ale kasy w nim nie ma. Ratuje nas starszy sprzedawca. Wielki szacun w jego stronę. Z grubsza przedstawiamy mu nasz problem. O dziwo zna angielski. Płacimy górką i dostajemy w papierze 50 eurosów. Pozostaje rozbicie namiotu. Patent na dwie szpili ciężko zrobić bo jes grysik. Pożyczamy hammera i w końcu idziemy spać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz