piątek, 9 sierpnia 2013

Dzień czwarty. Maroko tuż tuż

Wstaliśmy jak na nas bardzo późno bo już było grubo po dziewiątej. To pierwsza noc gdzie normalnie mogłem spać. Matrix znalazł źródło uciekającego powietrza. Okazało się że puścił klej przy zaworze. Niby firmowy materac po kilku razach przepuśił.
Śniadanie na ciepło, pakowanie i już około południa byliśmy w trasie. Droga krajobrazowo przepiękna ale winki jak na lekarstwo. Dwa pasy w jedną stronę i nic się nie dzieje...
Po przejechaniu 500km docieramy do Algerciras.
Było nudno, no to się zaczęło. Kilka kompanii przewoźniczych. Cenników nie ma a w dodatku panie w okienku rozumieją tylko w ojczystym języku, czyli hiszpańskim.
W końcu udaje się kupić bilety na prom. Wypłynięcie o godz. 21.00.
Klimat marokański wyczuwalny już w porcie. Mija 22.00 i nic. Mija 23.00 i dalej nic. 20 minut później zaczyna się ruch. Jako bikerzy wjeżdżamy pierwsi po tirach. Wypływamy o północy.
W trakcie rejsu wypełniamy dwa ciekawe druki z których niewiele rozumiemy. Jeden dotyczy zielonej karty a drugi stempla w paszporcie. Pomaga nam je wypełnić Francuz, który wcześniej robi na fotkę e porcie. Po 1,5 godzinnym rejsie docieramy do Tangeru. Wyjeżdżamy i zaczynają się problemy z marokańskimi celnikami. Ubrany w moro zostałem uznany za terrorystę ze Specnazu. Wiadro przechodzi pełny przegląd jednak nie techniczny. Pan pieczołowicie przegląda kufry zadając różne pytania. Tylko się domyślam. Czy np GPS to nie nadajnik wyrzutni rakietowych? A pompka do materaca może posłużyć za broń. Matrixowi dzięki mnie też się obrywa. "You have gun?"
I na koniec wisienka na torcie. Musiałem rozpiąć zbroję czy nie na piersiach przypiętych ładunków wybuchowych. W tym czasie pies obwąchuje nasz motory w poszukiwaniu narkotyków. Ostatecznie w końcu nas puszczają. Wniosek jeden. Nie zakładajcie wojskowych ciuchów jadąc do Maroka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz